Niniejszy tom, podobnie jak poprzedni [Rewolucje na Morzu], został wymyślony w 2004 roku podczas podróży pociągiem. Z naszych wspólnych luźnych pomysłów Jerzy Szyłak złożył scenariusz dopięty na ostatni guzik. Szyłak wyciska z rysownika siódme poty, zaludniając plansze miejscami, zdarzeniami i postaciami, o których narysowaniu nawet mi się nie śniło w tamtych czasach. Sprawa jest prosta - rysownik który sam wymyśla sobie scenariusze sam siebie wciska w przytulny kokon swoich umiejętności, rysuje tylko to, co umie i co mu relatywnie łatwo wychodzi. Jerzy Szyłak zagląda do tego kokonu i mówi - ej, panie, wyłaź pan - narysuj mi to. I to. I to. I tak oto, po sześciu latach poczułem się na tyle silny w łapie, żeby zaatakować ten scenariusz. Wynik przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, a zawdzięczam to tylko i wyłącznie scenarzyście.